I'm not a robot

CAPTCHA

Privacy - Terms

reCAPTCHA v4
Link



















Original text

Od autora: Ciąg dalszy pamiętnika klienta psychoterapeuty (czytaj część 1). Materiały mogą być przydatne dla psychoterapeuty w pomaganiu klientowi, który przeżył żałobę. Być może pomogą każdej osobie, która znajdzie się w tak strasznej sytuacji. 01.10. Wczoraj zabrałeś mi mój kamień, który utrzymywałem w równowadze. Wcale go nie lubiłeś, długo przekonywałeś mnie, że źle jest być cały czas w stanie napięcia. Co więcej, rzeczywiście, jeśli kamień spadnie i stoczy się w otchłań, to ja mogę potoczyć się wraz z nim. I dałem ci to, choć nie bez trudności. Ale powiedziałeś, że inaczej nie bylibyśmy w stanie kontynuować naszego, że tak powiem, związku, a ja oczywiście bałem się, że cię stracę. Więc co powinienem zrobić? Poza tym zostało mi jeszcze coś, o czym ci nie powiedziałem. Wcale nie mówię ci zbyt wiele. Ale mogę to napisać w swoich listach, których i tak nigdy nie wyślę. Oczywiście interesująca jest komunikacja z psychoterapeutą! Gdyby ktoś inny nas usłyszał: jakieś kamienie leżące na dywanie, które tylko ja widzę, tak, próbujesz, ale nie możesz. To jest zabawne. Na pewno zostanę świetnym psychoterapeutą! O tym co miałem i co zostawiłem oprócz kamienia. To jest mój kosz na śmieci. Na początku pomyślałam, że dobrze, że go mam (podobnie jak kamień). Ale teraz rozumiem, że to również jest błędne i zbiornik również należy wyrzucić. Ale po pierwsze, nie mogłem stracić wszystkiego na raz. A po drugie, tak wiele wysiłku poświęciłeś, próbując odebrać mi mój kamień, że wyrzucenie na ciebie mojego kosza na śmieci byłoby zbyt okrutne dla ciebie i dla ciebie. Na następnym spotkaniu opowiem: o zbiorniku i o czymś jeszcze. Wydaje mi się, że mimo wszystko jestem podzielony na dwie połowy. Nie ma jeszcze między nimi bardzo wyraźnej granicy, ale można je rozróżnić, zwłaszcza gdy ze sobą rozmawiają. Jedna jest słabsza: chce jej się płakać, wpada w histerię, każde przypomnienie Basy całkowicie ją denerwuje, boli ją serce i trzęsą się ręce, ale poszła do pracy, poszła na studia, szuka wyjścia i przyzwoite wyjście. Druga połowa jest silniejsza. Prawdopodobnie pojawiła się wtedy na drodze. Nie pozwoliła mi histerycznie walczyć o zwłoki córki, nie uroniła tam ani jednej łzy, wytłumaczyła mamie, że to już koniec i zabrała ją do domu. Ale z drugiej strony to ona zaproponowała, żebyśmy nie jechali do pracy, tylko poszli na grzyby do naszej starej daczy w Karelii i kupili z nami butelkę wódki. Chciała, żebyśmy poszli gdzieś w głąb lasu, upili się i zgubili. Ale było mi obojętne, czy to zadziała, czy będzie zbierać grzyby. Gdybym wybrała to drugie, prawdopodobnie nie wróciłabym z lasu. To ona zasugerowała, żebym rzucił się pod tramwaj, a druga połowa jej to odradziła. To ona sugeruje, żebym ci powiedział, że zgadzam się na ochronę chemiczną lub cokolwiek innego, a wtedy pod żadnym pozorem nie powinieneś pić, bo inaczej umrzesz. Ale jeśli to zrobię, pozostaje mi tylko wrócić do domu, nie zapominając po drodze o butelce. I to ona doradza mi różne paskudne rzeczy i jest bardzo cyniczna w stosunku do całej sytuacji. Więc teraz mówię nie tylko do ciebie, ale także do siebie. Swoją drogą bardzo się zdziwiłem, że nie można się domyślić, kogo zdecydowałem się studiować. Z jakiegoś powodu myśleli, że jest prawnikiem. Ale to także prawie księgowy. I chcę radykalnie zmienić zawód, tak jak zmieniło się całe moje życie. 01.10. wieczorem siedzę w wannie, ale nie mówię na głos, ale piszę dalej. To jest bardziej interesujące. Myślę, że zadzwonisz do mnie w czwartek, pojutrze, po „celebrowaniu” 40 dni. Czasami, szczerze mówiąc, wydaje mi się, że robimy jakieś bzdury. Czy ty sam ogólnie wierzysz we wszystko, co mówisz? Ale z drugiej strony, naprawdę był tam kamień i naprawdę go tam zostawiłem, na twoim dywanie, widziałem go bardzo wyraźnie. To wszystko to moja głupia samokontrola, krytyczne podejście do wszystkiego. Nie pozwalają mi się całkowicie zrelaksować przy Tobie.spotkanie, podczas sesji hipnozy czy jakkolwiek to się nazywa, dlatego jestem taka zdenerwowana, cała się trzęsę. Wierzę Ci, chcę, żebyś mi pomógł, ale z drugiej strony traktuję to jako jakąś głupią zabawę umysłową. Tak bardzo przepuszczam wszystkie Twoje słowa przez swoją świadomość (choć duszę też próbuję), jestem tak krytyczna wobec Twoich słów, że zaczynam płakać lub śmiać się, gdy próbuję (to najbardziej niewłaściwe słowo, zawsze mówisz, że nie) nie musisz próbować, wystarczy posłuchać) wyobraź sobie, jak z kwiatu wyrasta drzewo, albo kiedy opowiadałeś mi, jak schodzę po kręconych schodach (w rezultacie wylądowałem przynajmniej na pierwszym piętrze) i próbowałeś mnie przekonać, że jestem na balkonie, z którego musi rzucić kamień. Ale co za balkon na pierwszym piętrze, a nawet w piwnicy! Ale rzuciłem kamień, bo mnie o to poprosiłeś. Chociaż jest mało prawdopodobne, że potoczył się daleko. Leży w twoim biurze, widzę, i zawsze mogę go podnieść, co być może zrobię, kiedy przyjdę do ciebie we wtorek, ale nie powiem ci o tym. Dam ci mój kosz na śmieci, jeśli poprosisz, chociaż na początku wyrządzam jakąś krzywdę. Przecież tutaj staram się postępować uczciwie. Jeśli wyrzuciłem kamień, to wypędziłem go z myśli, chociaż próbuje powrócić. Już tu ukazują się moje dwie połówki: ta, która jest słaba i nieszczęśliwa, pragnie Cię i wierzy całą duszą. Ale ten drugi, psotnik, jest bardzo sceptyczny, a nawet agresywny. Wolałaby napić się wódki i popełnić samobójstwo, niż marudzić, wyrzucić swój ulubiony kamień i uwierzyć w drzewo, które może wyrosnąć z kwiatu. No dobra, wpadłem w taką dżunglę. Na dzisiaj wystarczy jeszcze kilka słów. Mówiłem, że poszedłem do teatru na „Erotikon” z Nagijewem, ale wyszedłem w przerwie. Chyba nie mogłem tego obejrzeć, bo próbowałem (znowu!) czerpać z tego przyjemność, ale nie musiałem próbować. Ale uczucie było okropne: patrzyłem i nie widziałem, słuchałem i nie słyszałem, nie śmiałem się, gdy śmiała się cała sala. Chciałem po prostu wskoczyć i pobiec! To był jakiś koszmar! Jak jakiś test, z którym nie mogłam sobie poradzić. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że nie jest ze mną wszystko w porządku, czego pragnę, że naprawdę potrzebuję Waszej pomocy, że bez niej byłabym zgubiona. To mnie przeraża, nie rozumiem i boję się tego, co dzieje się w mojej głowie. I najważniejsze: wierzę, że mi pomagasz, wiem, że potrzebuję Twojej pomocy, ale czy sobie z tym wszystkim poradzimy? Mam taką nadzieję, ale obawiam się, że nie. 01.10.-02.10. noc Jutro taki dzień, pewnie dlatego nie przestanę. Jest mi strasznie zimno. Wciąż nie mogę się rozgrzać. Teraz cały czas jest mi zimno. Nie mogę powstrzymać się od przypominania sobie dzisiaj, jak to wszystko się wydarzyło. Dziś, jutro postaram się być silna i dziś mogę sobie pozwolić na płacz. To był piękny słoneczny dzień. Rano pojechaliśmy z Basią do Mga i kupiliśmy tam owies, aby zasadzić go na polu ziemniaków. Chodziliśmy po straganach i kupowaliśmy różne smakołyki. Kupiliśmy sobie lody – rurki z czarną porzeczką. Basia rzuciła swoją i musiała się z nią zamienić. Potem dotarliśmy do domu. Wybrała się z koleżanką na przejażdżkę rowerową. Około godziny 15.00 przyszła i powiedziała, że ​​nigdzie indziej nie pójdzie. Obejrzeliśmy „Xenę”, ale nie dokończyliśmy, bo powiedziała, że ​​Masza (jej przyjaciółka) będzie na nią czekać i pojadą na przejażdżkę. Powiedziała, że ​​dzisiaj były na cmentarzu i że pojedzie tam jeszcze raz, bo jest ciekawie. I wyszła, „Xena” już prawie się skończyła, czyli była prawie 16.00. Zacząłem wykopywać stare truskawki i sadzić nowe. Minęło niewiele czasu. Nagle do bramy podeszło kilku chłopaków. Bonia szczeknęła. "Nie wiem jak powiedzieć. Z twoją dziewczyną dzieje się nieszczęście. Zamknąłem Bonyę w domu, chwyciłem papierosy i wybiegłem na ulicę w krótkich spodenkach, T-shircie i gumowych kaloszach. Masza tam była, wsiadła do samochodu, byłem z nią. Prowadził nas facet. Ciągle myślałam, że powinnam była wziąć pieniądze, zanim wróciłam ze szpitala do domu. „Masza, czy ona żyje?” „Tak, tak, żyje” – odpowiedziała i zaczęła płakać. Tak, prawdopodobnie zrobiłem wszystko na razZdałem sobie sprawę, kiedy ci ludzie przyszli. Inaczej nie da się tego powiedzieć, ale świat od razu wywrócił się do góry nogami i zaczął mieć niewłaściwe kolory. Wszystko stało się inne: nienaturalne, jak we śnie. I prawdopodobnie nadal tak jest. Dotarliśmy (to trochę ponad kilometr autostradą). Widziałem, że Basia leży po drugiej stronie i widziałem jej pantofle na środku drogi. „Masza, podnieś swoje kapcie” – krzyknąłem, „podnieś swoje kapcie”. I pobiegła do Basi. Najpierw zobaczyłem jej nogę: z mięsa wystawała biała kość. „Odetną Basi nogę” – pomyślałem – „Długo będzie w szpitalu, to koszmar!” No cóż, nie ma sprawy, niech będzie bez nogi, jakoś przeżyjemy!” Potem spojrzałem na jej twarz: z nosa płynęła krew, oczy miała na wpół otwarte. Wydawało mi się, że ona jeszcze żyje, że może nawet mnie widziała. Ale zdałem sobie sprawę, że nie żyje, kiedy zobaczyłem jej nogę. Po prostu nie chciałam w to wierzyć. A potem krzyknęłam: „Basja!” Krzyknęłam strasznie, ale tylko raz. Prawdopodobnie właśnie wtedy straciłem ząb – normalny ząb trzonowy. Nawet nie zauważyłem, jak zniknął. Basia zabrała go ze sobą. A potem siedziałem i siedziałem. Zbliżyła się policja, zaciekawieni ludzie biegali tam i z powrotem, ktoś przyniósł prześcieradło i przykrył Basię. Jej rower, cały zgnieciony, leżał na drodze, a wokół niego jeździły samochody, zwalniając, a wszyscy się gapili, wszyscy byli tacy ciekawi. Przynieśli mi Corvalol z wodą czy coś w tym stylu w słoiczku. A ja siedziałam i głaskałam Basię, rozmawiałam z nią, ale niewiele. Po prostu nie wiedziałam, co powiedzieć. Powtarzałam tylko: „Moja Basia, Basia. Jak miło, że teraz z Wami siedzimy. To jest najlepsze w historii. W końcu wszystko będzie tylko coraz gorsze.” Przyjechała karetka, obejrzeli. Zapytałem: „No i co?”, jakbym sam tego nie widział. Zaproponowali, że zrobią mi zastrzyk, ale odmówiłem. Nie wiem dlaczego. Pewnie bała się, że będzie tylko gorzej i zwiotczę. A tego nie chciałam. Podszedł jeden idiota z synem i zaczął pytać: „Kto tam?” Powiedziałem: „Odejdź”. Ale nie słyszał: „Jakie dzieci? Może je znamy? „Idź sobie” – powiedziała mu głośniej i tak, że w końcu wyszedł. Wtedy przypominam sobie, że bardzo chciałam iść do toalety, ale nie mogłam się oderwać od Basi. Ludzie przechodzili obok, potem zatrzymywali się kawałek dalej albo po drugiej stronie drogi i gapili się – nie ma innego słowa. Kilku chłopców, którzy stali najbliżej, powiedziałem: „Wynoś się!” Wstydź się!". Wyszli, a ja szybko pobiegłem w krzaki. Duża kępka jej włosów wraz ze spinką nadal leżała na drodze, ale policjanci ją zabrali. Podniosłem kolejny skrawek, zanurzyłem go w krwi kapiącej z nosa Basi i schowałem do kieszeni. Tak, krew przestała kapać, Basi szybko zrobiło się zimno. Na początku było bardzo ciepło, ale potem zrobiło się zimno i krew przestała kapać z nosa. Zamknąłem jej oczy. Ja, matka, zamknęłam oczy mojemu dziecku! Nigdy nie zapomnę tego koszmaru! I nie ma sposobu, żeby to przetrwać. Nie da się po tym żyć, po prostu nie rozumiem jak, dlaczego, po co istnieję. Pamiętam to w każdej minucie, każdej sekundzie. Pamiętam, jak u Basi robiło się coraz zimniej, a dzień zbliżał się do wieczora (siedziałem przy niej 5 godzin), było tak zimno, a ja byłem w samym T-shircie. A było mi tak zimno – zarówno od pogody, jak i od tego, że trzymałam już lodowatą rękę Basi. I to zimno przeniknęło mnie tak bardzo, że nadal nie mogę się rozgrzać: wciąż jest mi zimno i cały czas się trzęsę. Policjanci przyszli ponownie i zadawali pytania. Potem powiedzieli, że trzeba zdjąć prześcieradło, wszystko zmierzyć i zrobić zdjęcia. Zaczęli mnie odciągać. A ja powiedziałem: „Co robisz! Siedziałem z nią tak długo i nikogo to nie obchodziło, a teraz nagle pomyślałeś, że stanie się to dla mnie trudne!” I spojrzałem na wszystko. To było straszne, ale nie płakałam, nie mogłam. Żałowałam tylko, że wokół było tyle ludzi, że nie mogłam położyć się obok mojej Basi i ją przytulić. Bałem się nawet ją przytulić i potrząsnąć. Myślałam, że to może ją zranić. W końcu nie możesz go dotykać, jeśli jesteś ranny, może to doprowadzić do śmierci. Tak sobie głupio myślałem w głębi duszy. To tak, jakby Basia żyła, tylko była nieprzytomna. A teraz ktoś przyjdzie, zabierze nas do szpitala, a Basia zostanie uratowana.Choć rozumiałem, że tak nie jest, nie mogłem w to uwierzyć. Tak, zadzwoniłem do rodziców (wszyscy podsuwali mi telefony komórkowe). Powiedziałam: „Basia została potrącona przez samochód. Jesteśmy na autostradzie w kierunku Mga. Pamiętam, że mama od razu zaczęła krzyczeć: „Jak ją uderzyłeś, dlaczego ją puściłeś, jak dałeś jej pozwolenie?” Powiedziałam: „Basia moim zdaniem zmarła, ale czekamy na karetkę”. "Jak umarłeś?" - krzyknęła mama. „Mówi, że Basia zmarła” – powiedziała tacie. – Przyjdź szybko – powiedziałem i wyłączyłem telefon. Nie rozumieli, nie chcieli zrozumieć śmierci. Przybyli dość szybko i nadal mogli złapać to wszystko. Ale oni nie chcieli tego wszystkiego słuchać. Zdecydowali, że pojechałam z Basią do szpitala. Tata zabrał wszystkie moje rzeczy (ubrania, torbę, pieniądze) i wyjechał do miasta, a mama została na daczy. Rozumiem, że oni też byli w takim szoku. Ale pomyślałem całkiem rozsądnie, jedynej rzeczy, której bałem się dotknąć, odwrócić się, w ogóle, przytulić Basię, żeby jej nie skrzywdzić. W tym miejscu moje rozumowanie trochę mnie zawiodło. Jak można teraz skrzywdzić zwłoki? Zadzwoniłam też do męża teściowej. Rozumiał mnie, mimo że nadal jest idiotą. Ale w zasadzie nie przejmuje się tym wszystkim. Kim jest dla niego Basia? Dlatego wszystko natychmiast do niego dotarło. Poprosiłem tylko, aby znaleźć i jakoś zadzwonić do Paszy z daczy. Obiecał, ale stwierdził, że to mało prawdopodobne. Jest sąsiad, który ma telefon, ale nie zna numeru. Ale nie obchodziło mnie to. Nie, to nie to. Na początku nawet nie pamiętałem o Paszy. Po prostu tak mnie nacisnęli tymi telefonami, że postanowiłem też tam zadzwonić. Potem przyjechali sąsiedzi z daczy. Pojechali do Mga i po drodze zobaczyli leżącą, jeszcze nie przykrytą Basię. Ale jej nie poznali. A potem wracali i podjechali, kiedy mnie zobaczyli. Podchodzi i pyta: „Kto tam?” I w ogóle jej nie poznałem, nic nie rozumiałem, ale odpowiedziałem: „Natasza”. Jęknęła. Poszli szukać rodziców, zapytałem i powiedziałem, że prawdopodobnie już przyjechali. Zostawili mi kurtkę, mimo że było mi już tak zimno, do końca życia. Swoją drogą, piszę to wszystko, żeby nigdy nie zapomnieć. Moja pamięć jest słaba, ale notatki pozostaną. I wiem, że piszę nie dla Was, ale dla siebie. Chyba tak jest dla mnie po prostu wygodniej. Jeśli kiedykolwiek napiszę książkę, tak ją zatytułuję: „Listy do psychoterapeuty”. Podoba mi się tytuł. I dedykuję go Basi. Mówisz, że moja „sprawa” została Ci przypadkowo odebrana. I mój wiersz też? Powiedz mi, dam ci inny. A może kiedy pacjent przekracza próg (w stronę wyjścia) Twojej kliniki, od razu wypierasz go z pamięci? Zgadza się, oczywiście, rozumiem to. Ale i tak szkoda, prawda? Zauważam, że powtarzam się słowami. Ale jest już druga w nocy, a nawet więcej. A jutro jest taki dzień. O wszystkim chciałam dziś napisać, ale chyba nie będę miała czasu. Sąsiedzi wyjechali do mamy i taty też. Nie wiedziałem, że odszedł. Znaleźli moją mamę i powiedzieli, że teraz ją zabiorą. Ale ona nic nie zrozumiała i pobiegła na stację. Przyszli mnie znowu odwiedzić – czy jest tu moja mama? I w ogóle zabrano tylko Basię (a tak długo czekaliśmy, bo samochodu nie było, szukali chociaż kogoś, kto by wywiózł ciało, bo był dzień wolny - sobota. W sumie znaleźli samochód z przyczepą, nie wiem, jak to przeżyłam, kiedy ją ładowali. Pamiętam, że policjant chwycił ją tylko za jedną nogę, bo drugą prawie urwał, a ja też próbowałam naprawić jej bluzkę. ale ręce mi się tak trzęsły, że nie mogłam nic zrobić.), idę w drogę – w rękach Basiny były kapcie i szprycha od roweru, w pobliżu była też ciocia. Przyniosła mi herbatę z naleśnikami. Wypiłem trochę herbaty, ale naleśników nie zjadłem. No i w końcu przyjeżdżają sąsiedzi, przyprowadzają mamę i też mi mówią, że nic jej nie powiedzieli. Wysiedli z samochodu, a ja wciąż musiałam sama wszystko powiedzieć mamie. Pamiętam, że zaczęła: „Jak to możliwe?” A ja jej odpowiedziałam: „Mieliśmy radość przez 13 lat, ale już jej nie mamy”. Już wtedy przyszło mi do głowy porównanie z lalką, której oderwano nogę, ale nie powiedziałam tego na głos. Sąsiedzi zaproponowali (a raczej ja tak zdecydowałem), że zabiorą nas do domu. Z jakiegoś powodu moja mama chciała przenocować na daczy i wrócić do domu dopiero rano. Ale.